czwartek, 12 sierpnia 2010

RECENZJA FAT PRINCESS (EDIT)


Kiedy byliście mali chyba każdemu z was rodzice, dziadkowie czy może nawet rodzeństwo czytało bajki. O rycerzach ratujących księżniczki, o smokach i czarodziejach, ale bajki która jest opowiedziana w Fat Princess na pewno wasi rodzice wam nie opowiadali do poduszki. Rozumiem ich, dlaczego? O tym w dalszej części recenzji.


Krwawa rzeź

Na pierwszy rzut oka Fat Princess wygląda jak gra dla dzieci, szczególnie przez swoją cukierkową grafikę i dziwi fakt, że rozpoczynając przygodę z grą widzimy napis PEGI 16+. Ale nie dajcie się zwieść, macie do czynienia z krwawą grą. Nie gorszą niż taki God of War (no może się trochę rozpędziłem). Nie ma wyrywania flaków, ale wszędzie walają się członki (bez skojarzeń proszę, chodzi o ręce i nogi!) poległych żołnierzy. Tym wszystkim gra przypomniała mi przesiadywanie u kolegów i oglądanie krwawej kreskówki pt: „Happy Tree Friends”, gdyż jest do niej bardzo podobna.

Zwykły slasher?

Fat Princess może z początku wydawać się być zwykłym slasherem, ale po dłuższym „posiedzeniu” przy konsoli widać, że ma w sobie trochę strategii i planowania. Jest to zauważalne szczególnie w bardzo innowacyjnym trybie Capture The Princess. Rozpoczynamy grę z wrogą księżniczką w lochu i musimy odbić swoją koronowaną niewiastę z zamku nieprzyjaciela . Kiedy będziemy mieli już dwie księżniczki włącza się licznik, w którym wróg ma kilka sekund (jak dla mnie za mało), aby odbić jedną z księżniczek. Sposobem na uniemożliwienie tego nieprzyjacielowi, jest karmienie naszej więźniarki rozsypanymi po mapie ciastekami, które łakoma spadkobierczyni tronu od razu zjada. Przecież z uniesieniem 100kg (a pewnie nawet więcej) nie poradzi sobie jeden człowiek, nie? Wykradnięcie księżniczki nie jest prostą czynnością, jakby mogło się wydawać, bo wróg z reguły w zamku ma przewagę liczebną i może szybko się respawnować. Gdyby to tego było mało, zamek posiada bramy, a te ciężko zniszczyć. Kluczem do zwycięstwa jest więc dobre dobranie żołnierzy (o nich napiszę za moment) , ponieważ przecież sami wojownicy sobie nie poradzą.

Za księżniczkę!!!

W grze dostępnych jest pięć klas postaci. Najciekawszą z nich jest robotnik. Może ścinać drzewa i wydobywać z kamienia klejnoty. Po zebraniu ich w odpowiedniej ilości i zaniesieniu do dowolnego budynku produkującego czapki ( o których za chwilę), mamy możliwość ulepszenia go. Daje nam to nowe bronie dla danej klasy np.: robotnik oprócz swojej wielozadaniowej siekierki dostaje bomby, którymi można łatwo zadawać obrażenia całym grupom przeciwników. Jest Priest (ładnie nazwany przez mojego kolegę), czyli po prostu ksiądz, który potrafi uleczać kompanów. Jednostka wydaje się na początku nieużyteczna, lecz jest nie zastąpiona w grupowych szturmach na wrogą fortecę . Mimo wszystko pamiętajmy, gdy stanie sam na sam z przeciwnikiem, powinien szybko brać nogi za pas jeśli mu życie miłe. Po ulepszeniu może zmienić się w nekromantę, potrafiącego wysysać życie. Gra czarodziejem przypomina trochę tą księdzem. Przydatny (trochę mniej), ale od walki w zwarciu powinien trzymać się z daleka. Potrafi na chwilę zamrozić wroga (stosowny upgade), żeby kto inny go zabił i zgarnął większość punktów… Oczywiście jest też, wspominany wcześniej wojownik. Mistrz walki w zwarciu, ale co ciekawe potrafi dzięki swojej niezastąpionej tarczy obronić się przed strzałami z łuku lub zaszarżować na oponenta z halabard w garści. Mimo kilku wad i tak moją ulubioną klasa jest łucznik. Rzecz jasna wprawnie obsługuje się łukiem, choć nie pogardzi strasznie „wolnostrzelną” strzelbą. Ma ona także spory rozrzut i krótki zasięg, ale co by tu wymagać, to przecież czasy Średniowiecza…

Czapki na każdą porę walki

Świetnym pomysłem są też wspomniane wcześniej czapki. W głównej bazie jest sporo budynków. Każdy z nich produkuje czapki, hełmy kapelusze itd. Gracz może podnieść jedną z nich by w ten szybki sposób stać się jednym z dostępnych rodzajów postaci. Poza tym każdy po śmierci upuszcza swoje nakrycie głowy, które wcześniej założył. W tym momencie dowolna postać ma możliwość jego podniesienia. Nie ważne, iż należał do wroga i tak zmieni klasę członka drużyny. Jest to dobrze pomyślane, bo można zacząć jako wojownik, żeby potem wesprzeć swoich jako ksiądz, a wszystko bez potrzeby wracania do zamku.

Nasi górą!!!

Fabuła w grze dla jednego gracza jest bajkowa. Otóż dwie księżniczk, każda z wrogo nastawionej do siebie frakcji (czerwonych i niebieskich), wyruszają na spacer do lasu. Zauważyły tam wielkie ciastko. Były głodne, więc postanowiły je zjeść. Niestety było ono zaczarowane i sprawiało, że osoba, która je zje będzie ciągle głodna. Pewnej nocy jeden z królów wykrada drugiemu księżniczkę, czym wypowiada mu krwawą wojnę, w której giną tysiące żołnierzy. Tak mniej więcej wygląda fabuła w Fat Princess. Uroczo nie?

Przed każdą misją narrator (z cholernie klimatycznym głosem) opowiada nam zawiłości fabuły i to dzięki niemu dowiadujemy się, co tak naprawdę jest pretekstem do ciągłej jatki. Przejście kampanii dla jednego gracza zajęło mi ok. 1,5 – 2 godz. I szczerze muszę przyznać, że single player jest kiepski i to do bólu. Walka z botami szybko się nudzi, bo są strasznie przewidywalne i zbyt… ciamajdowate. Samemu można wybić nieprzyjacielowi pół armii i przy tym nie zginąć. Za to w multi jest o wiele trudniej i samemu nic nie zdziałasz na polu bitwy. To ten wariant rozgrywki uchodzi za główny powód, dla którego powinno się kupić tę grę. Głównie dlatego, że w nim zabawa jest strasznie nieprzewidywalna i potrafi zaskoczyć. W parę sekund szala zwycięstwa może przechylić się na cudzą stronę i nigdy nie wiadomo kiedy to się stanie. Dowodem na to jest czas jaki trwa jedna runda. Może to być 5 min lub nawet kilka godzin! Poza tym dawno nie przesiedziałem tyle przy jednej grze (no może przy Dragon Age), ponieważ rozgrywka strasznie wciąga. Nie obejrzymy się, a tu minęła godzina, potem kolejna, kolejna…

Ładnie…

Ciężko ocenić oprawę wizualną. Jedni powiedzą, że jest kiepska, zaś inni potępią w niej brak rewolucyjności ( i trzeba się z tym zgodzić. Jednak można określić ą słowem: „urocza”. Komiksowy motyw nieźle wpasowuje się w bajkowy klimat gry, a czerwona krew ładnie kontrastuje z wielokolorowym otoczeniem pokrywając je po ostrzejszych starciach. Muzyka w grze jest całkiem, całkiem, ale to nie moje klimaty. Szczerze mówiąc przydało by się trochę metalu i rockowych utworów. Po za tym za często się powtarza. Po dłuższym czasie byłem zmuszony do wyciszenia głośników, a wszystko z powodu oczywistego, znużenia.

Podsumowanie

Fat Princess bardzo przypadła mi do gustu. Na początku myślałem że to bezmyślna siekanina, ale po chwili okazała się grą, w której bardzo ważna jest współpraca. Jest warta swojej ceny, lecz przyznam, że 55zł, jak na produkcję tego typu, to trochę za dużo. Mimo to mogę ją szczerze polecić. Niech żyje długo i szczęśliwie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz